Historia

Grupa Kampinos, była największym zgrupowaniem partyzanckim jakie działało na Mazowszu, i które stoczyło jedną z największych partyzanckich bitew podczas II wojny światowej. Grupa Kampinos dwa razy słała pomoc do Powstania Warszawskiego, a na terenie Puszczy Kampinoskiej stoczyła kilkadziesiąt zwycięskich bitew hitlerowskim okupantem. Historia Grupy Kampinos mogłaby stanowić kanwę niejednego scenariusza filmowego, jednak jest to przede wszystkim historia zwykłych ludzi uwikłanych w dramatyczne losy wojny, ludzi którzy oddawali życie za wolność…

Początki konspiracji w Kampinosie rozpoczęły się już po klęsce kampanii wrześniowej. Mieszkańcy puszczańskich wsi byli świadkami nierównej walki polskich żołnierzy z niemieckim okupantem. Resztki rozbitych pod Bzurą wojsk przedzierały się przez puszczę, by stanąć w obronie Warszawy. Wielu jednak nie dotarło, częste niemieckie zasadzki oraz lotnictwo dziesiątkowały – i tak już rozbite – oddziały. Wrzesień 1939 roku był wyjątkowo suchy i gorący, typowe dla Puszczy Kampinoskiej tereny podmokłe wyschły, nie można było zatem liczyć na spowolnienie niemieckich kolumn zmotoryzowanych przez bagniste tereny. Jak pisał w swych pamiętnikach Generał Tadeusz Kutrzeba – „Puszcza Kampinoska stała się grobem Armii Poznań”

Polskie oddziały walczyły jednak na terenie puszczy z wielką determinacją. O tym jak zacięte boje toczyły się na tych terenach świadczą najlepiej liczne pomniki oraz cmentarze wojenne rozrzucone po całej puszczy.

Jednym z wartych uwagi epizodów tych dni była szarża Ułanów Jazłowieckich pod Wólką Węglową, którą tak oto opisał korespondent wojenny:

Nagle bohaterski zespół kawalerzystów w sile około paruset koni wyłonił się w galopie z zarośli. Nacierali oni, mając w środku rozwinięty sztandar… Wszystkie niemieckie karabiny maszynowe umilkły, a tylko działa strzelały. Ich ogień stworzył zaporę ogniową na przestrzeni 300 metrów przed liniami niemieckimi. Polscy kawalerzyści nacierali całym pędem, jak na średniowiecznych obrazach! Na czele wszystkich galopował dowódca z podniesioną szablą. Widać było, jak malała odległość pomiędzy grupą polskich kawalerzystów, a ścianą niemieckiego ognia. Szaleństwem było kontynuować tę szarżę na spotkanie śmierci. A jednak Polacy przeszli.

Z kolei w Górkach Grupa Operacyjna Kawalerii pod dowództwem gen. Romana Abrahama stoczyła ciężka bitwę, w której rozbiła niemiecki batalion zmotoryzowany.

Kolejna jej zwycięska bitwa rozegrała się pod Pociechą i dalej pod Sierakowem.

Po klęsce września 39 nastał czas terroru i zniewolenia. Czas kiedy nikt nie mógł być pewny jutra… Wschodnia część puszczy znalazły się na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Zamiary okupanta co do tych ziem były jasno sprecyzowane. Zakładano fizyczną eksterminację polskiej inteligencji, germanizację i przesiedlenia, w celu przygotowania tych terenów do niemieckiej kolonizacji.

Zakładano tez maksymalną eksploatację gospodarczą na potrzeby III Rzeszy. Miejscowym rolnikom odbierano płody rolne, oraz inne produkty, młodzież zabierano na roboty do Niemiec. Na terenie Puszczy Kampinoskiej rozpoczęły się masowe egzekucje polskiej inteligencji…

Jednak w sercach mieszkańców puszczańskich miejscowości rodziła się chęć odwetu. Już w 1940 roku zaczęto organizować konspirację. W miejscach walk z Kampanii Wrześniowej poszukiwano broni. Polscy żołnierze w obliczu kapitulacji ukrywali broń, żeby nie dostała się w ręce wroga oraz by mogła służyć w bardziej dogodnych czasach. Tak więc szukano broni po lasach, rowach melioracyjnych, a nawet jeziorach i stawach. Każdy znaleziony karabin wywoływał radość.

Zbierano też materiał wybuchowy ze zbombardowanych magazynów pod Palmirami. W takiej akcji poległ pierwszy powstaniec – Józef Niegodzisz ps. „Józef II”. Ubezpieczał on furmankę wiozącą trotyl do Izabelina, jechał rowerem ok. 100 metrów przed furmanką, miał przy sobie ukrytą broń. Już w Izabelinie, kiedy wydawało się, że wszystko poszło dobrze, zjawił się patrol niemieckiej żandarmerii. Aby osłonić transport, „Józef II” rzucił się do ucieczki w las, ciągnąc za sobą żandarmów, niestety dosięgła go seria z automatu. Transport dotarł bezpiecznie. Ciało „Józefa II” żandarmi zmasakrowali i wrzucili do studni. Pod osłoną nocy koledzy z oddziału wydobyli ciało i pochowali na cmentarzu wojskowym w Laskach. Był to pierwszy partyzancki pogrzeb.

W tym początkowym okresie działania organizacja konspiracji ograniczała się do kilkunastoosobowych grup, których członkowie skrzykiwali się na akcje i pobierali broń z ukrytego magazynu.

Akcje miały charakter dywersyjny. Zajmowano się też likwidowaniem donosicieli czy publiczną chłostą volksów (jak potocznie nazywano nie tylko Polaków, którzy podpisali volkslistę, ale także niemieckich osadników), zwłaszcza tych zbyt mocno dających się we znaki miejscowej ludności. Nie było to łatwe. Trzeba wiedzieć, że w tym czasie Niemcy traktowali te tereny jako swoje. Żandarmeria niemiecka miała posterunki w każdej gminie i dysponowała bronią automatyczną, ponadto w wielu wsiach roiło się od volksów. Mieli oni pozwolenie na długą broń i w razie zagrożenia organizowali się na kształt milicji.

Granica Generalnej Guberni przebiegała na północno-zachodnim brzegu puszczy, wiele miejscowości w tamtych okolicach było osadzonych przez Niemców. Pamiątką z tych czasów są nazwy miejscowości – przykładowo dziś mamy Dziekanów Polski i Dziekanów Leśny, wtedy ten Leśny nazywał się Dziekanów Niemiecki.

Tak więc pierwsze zbrojne akcje były bardzo niebezpieczne, często trzeba było przejść wiele kilometrów pod osłoną nocy (obowiązywała godzina policyjna) a wtedy powrót odbywał się już o brzasku, zatem zabierano głównie krótką broń, gdyż karabinu nie dało się ukryć pod kurtką. Podczas próby zniszczenia mleczarni w Dziekanowie Niemieckim, gdzie odbierano okolicznym chłopom mleko Zginęło dwóch żołnierzy VIII rejonu. Niewielki oddział wyruszył na akcję, niestety pierwsza grupa, która wyszła już z lasu, na wysokości Dziekanowa natknęła się na Niemców. Zastrzelono jednego z Niemców, jednak pozostali podnieśli alarm i grupa volksów ruszyła w pościg. Do lasu było za daleko, a w otwartym polu broń krótka przeciw długiej była bez szans. Strz. Czesław Skibiński „Kot” odłączył się od grupy i ostrzeliwując się, ściągnął pościg na siebie. Jego koledzy uszli z życiem, ale otoczony „Kot” ostatnią kulę przeznaczył dla siebie…

Ranny ppor. Leszek Burakowski „Leszek” dotarł o własnych siłach do najbliższego gospodarstwa, niestety jak się okazało niemieckiego… tam został aresztowany a jego losy do dziś pozostały nieznane.

Kolejne miesiące były coraz trudniejsze. W szeregach partyzantów pojawili się zdrajcy, rozpoczęły się aresztowania.

W niedalekim Zaborowie znajdował się posterunek Schutzpolizei , ten kto tam trafił, żywy nie wracał…

11 listopada 1943 roku rozpoczęła się fala aresztowań.

Zdrajca Antoni Zych doprowadził Niemców do domu dowódcy plutonu „Dęba II”, gdzie znajdował się skład broni. Plutonowego w domu nie było, zamiast niego zaborowscy oprawcy zastali jego matkę Jadwigę Sznajder oraz oraz gospodynię Zofię Raciborską. W wyniku rewizji znaleziono ukryta broń, sytuacja kobiet stała się dramatyczna… Mimo ciężkiego pobicia nie zdradziły niczego, zostały we własnym domu spalone żywcem. Na nieszczęście w tym samym czasie siostra dowódcy Helena Sznajder „Pokrzywa”, łączniczka VIII rejonu wracała do domu. Została aresztowana i zabrana przez Niemców do Zaborowa. Sytuacja stała się bardzo poważna, bo „Pokrzywa” znała wszystkie kontakty i gdyby sypnęła, rejon znalazłby się w rozsypce. Jednak ta dzielna kobieta nie powiedziała ani słowa, mimo że męczyli ją bardziej od innych. Niemcy bili ją tak długo aż przetrącili jej kręgosłup… Pośmiertnie została odznaczona Krzyżem Walecznych.

Żywcem spaleni w domach zostali również Michał Rurka z żoną i dwojgiem dzieci, oraz Franciszka Gromadka z wnuczkiem Henrykiem. Wielu ludzi zostało rozstrzelanych lub zakatowanych w Zaborowie. Wielu wywleczono z domów nocną porą, a ich ciała odnajdowano potem w lesie. Konspiracja przeżywała najcięższe chwile…

Wkrótce jednak wykonano wyroki na zdrajcach, a poszukiwanych przez żandarmów przeniesiono w bezpieczne miejsca, Niemcy zgubili trop. Niestety Zych postrzelony przedostał się do Zaborowa. Żandarmi jakiś czas jeszcze siali postrach w okolicy, ale partyzanci, których szukali przenieśli się do lasu, gdzie mieszkali w ziemiankach (w dzieciństwie podczas zabaw w lesie jeszcze takowe znajdowałem).

Aresztowania trwały jednak nadal. Wpadł główny magazyn broni w Opaleniu, tam podczas zasadzki zginął kapral Jerzy Zawadzki ps. „Zapora”, pozostali: chor. Stanisław Siwek „Zadziora”, kpr. Wacław Miecznikowski „Pustelnik” i kpr. podch. Kazimierz Banek „Wit” zostali zabrani do Zaborowa, gdzie po kilku dniach brutalnych przesłuchań powieszono ich na balkonie jednego z domów w Lesznie.

Wiosną 1944 roku oddział „leśnych” był już całkiem spory. Na spotkanie z nimi wyruszyli rowerami dowódca dywersji ppor. Marian Grobelny „Macher”, ppor. Stefan Kruszyński, „Dołęga”, plut. pchor. Julian Beer „Pierwotny”, sierż. Stefan Leszczyński „Ezel” i kpr. Wiesław Kowalewski „Rydz”. Kiedy byli już na wylocie z Sierakowa wpadli w zasadzkę. Grupa przebranych żandarmów uzbrojonych w broń automatyczną otworzyła do nich ogień. Niemcy rozkazali miejscowym położyć poległych w koleinach drogi, tak aby rozjechały ich wozy, po czym pośpiesznie udali się do Zaborowa, bojąc się spotkania z „leśnymi”. Poległym urządzono pogrzeb, w którym wzięła udział cała kompania, ciała przewieziono na wozach do pobliskich Lasek na cmentarz i tam pochowano. Nazajutrz żandarmi zjawili się w Sierakowie i gdy dowiedzieli się o pogrzebie, rozkazali wykopać zmarłych i zakopać za murem cmentarza przy drodze. Były to jednak już ostatnie dni bezkarności żandarmów, wkrótce zapłacili za swoje czyny. Zmarłych pochowano ponownie na cmentarzu po wojnie, aby uniknąć już kolejnego bezczeszczenia zwłok.

Jednak front ze wschodu zbliżał się, Niemcy coraz mniej pewnie czuli się w okolicy, a volksi powoli zaczynali opuszczać te tereny.

W Warszawie coraz częściej mówiono o powstaniu, nadchodziły kolejne meldunki o klęskach wojsk niemieckich, a ludzie z nadzieją zaczynali patrzeć w przyszłość.

Zbliżał się czas ostatecznych rozliczeń…

Tymczasem w oddalonym o setki kilometrów Nowogrodzie Zgrupowanie Stołpecko – Naliboickie walczące z Niemcami na tamtych terenach znalazło się w krytycznym położeniu. Ich dotychczasowy sojusznik, partyzantka sowiecka rozpoczęła z nimi regularna walkę. Po konferencji w Teheranie los tych terenów stał się niepewny, a walka z dwoma przeciwnikami naraz była ponad siły 900 osobowego oddziału. Dowódca por. Adolf Pilch „Góra” zarządził coś co wydawało się czystym szaleństwem – rajd do Warszawy. 29 czerwca 1944 roku oddział Naliboków wyruszył z Nowogrodu. Wraz z nimi te tereny opuściły ich rodziny, oraz wielu Polaków narażonych na represje ze strony sowietów. Nigdy nie dane im było powrócić do swoich domów…

Świetnie uzbrojony oddział w polskich mundurach przemierzył ponad 500 kilometrową trasę, tocząc po drodze zwycięskie potyczki z niemieckimi oddziałami.

Po przekroczeniu Bugu na terenach bezpiecznych rozlokowano ewakuowanych cywili. Pod koniec lipca oddział znalazł się w pobliżu Warszawy. Tu pojawił się problem. Drogę zagrodziła im Wisła.
Wszystkie mosty były w rękach Niemców. Por. Adolf Pilch postawił wszystko na jedna kartę. Oddział skierował się w stronę mostu w Nowym Dworze Mazowieckim. Obmyślono sprytny aczkolwiek ryzykowny plan. Dowództwo oddziału postanowiło wmówić Niemcom że to oddział sojuszniczy. Brzmi to dość dziwnie, ale w tym czasie ze wschodu ewakuowało się wiele oddziałów różnych nacji, które przeszły wcześniej na stronę niemiecką, takie jak formacje ukraińskie, białoruskie, czy węgierskie. W efekcie próba wmówienia Niemcom że to sojuszniczy Polonische Legion nie była aż tak niedorzeczna jak może się to wydawać dziś. Na czele oddziału szli por. Franciszek Rybka „Kula”, wachm. Aleksander Wolski „Jastrząb” i chor. Stefan Andrzejewski „Wyżeł”. Wszyscy oni świetnie znali język niemiecki. Przed mostem rozpoczęły się pertraktacje z Niemcami, ci jednak nie bardzo chcieli uwierzyć na słowo że to sojusznicza jednostka, a papierów żadnych nie było. Po chwili pojawiły się niemieckie pojazdy pancerne, i sytuacja zaczęła się robić nerwowa. Nalibocy przygotowali się na najgorsze, mogło dojść do dużej i trudnej do przewidzenia w skutkach bitwy. Sytuacje pogarszał fakt że na drogach przed mostem zrobił się wielokilometrowy zator. Polskiego oddziału nie dało się już wycofać gdyż droga została całkowicie zablokowana, a z tyłu nadciągały kolejne jednostki nieprzyjaciela ewakuujące się z frontu wschodniego. Jedyna droga wiodła przez most. Niemcy jednak nie kwapili się do walki która mogła spowodować niewyobrażalny chaos na głównym węźle komunikacyjnym. Opatrzność czuwała nad polskimi żołnierzami. Na rozmowy przybył komendant stacji zbornej w Modlinie pułkownik von Biber, któremu towarzyszył major von Jaster Valdan. „Wyżeł” rozpoznał majora von Jaster Valdana, podczas pierwszej wojny światowej walczyli  razem na francuskim foncie, służąc w tym samym regimencie. Ta dawna znajomość pozwoliła pomyślnie zakończyć pertraktacje.

Oddział otrzymał nie tylko zgodę na przejazd przez most, ale i aprowizację. I tak oddział Naliboków dotarł w okolice Warszawy. Początkowo żołnierze zakwaterowali się w Dziekanowie Polskim. Wkrótce wieść o pojawieniu się licznego oddziału w polskich mundurach dotarła do kpt. Józefa Krzyczkowskiego „Szymona”, dowódcy konspiracji na terenie Puszczy Kampinoskiej. Ten przejął ich pod swoją komendę i zarządził zakwaterowanie w miejscowości Wiersze. Tak liczny i dobrze uzbrojony oddział znacząco wzmocnił siły organizowanych na terenie Puszczy Kampinoskiej oddziałów AK.

Połączone siły zyskały nazwę Pułk Palimy – Młociny.

29 lipca dzień w Wierszach dopiero się budził, kiedy cała miejscowość rozbrzmiała żołnierskim śpiewem. Ludzie nie wierzyli w to co widzieli. Po latach zniewolenia mogli znów zobaczyć polskie mundury i polskich żołnierzy. Mieszkańcy Wierszy witali polskie wojsko ze łzami w oczach, zapanowała radosna euforia. Tego dnia okupacja hitlerowska na terenach Wierszy i przyległych miejscowości dobiegła końca. Ludzie po latach niewoli znów poczuli się jak w wolnej Polsce.

Już następnego dnia Nalibocy zaatakowali stacjonujących w pobliskim Aleksandrowie Niemców. W wyniku krótkiej walki nieprzyjacielska placówka została zlikwidowana, a większość Niemców zabita. Nieliczni którzy się poddali zostali rozbrojeni i puszczeni wolno. Podczas tej akcji zginął ułan Kazimierz Miron. Tylko przez jeden dzień dane mu było cieszyć się puszczańska wolnością, ale ci zahartowani w bojach ludzie byli już ze śmiercią „za pan brat”.

Nie było czasu na rozczulanie się, wybiła godzina „W”.

Partyzanci wzięli czynny udział w Powstaniu Warszawskim.
Atakowali Lotnisko Bielańskie, którego wprawdzie nie zdobyli, ale zniszczyli na tyle że Niemcy nie mogli już z niego korzystać. Wzięli także udział w ataku na Dworzec Gdański, gdzie wielu z nich poległo. Teren dworca był silnie ufortyfikowany, a broń ręczna przeciw schronom bojowym była bez szans. Podczas ataku na Dworzec Gdański zginęło około 400 żołnierzy ze zgrupowania Stołpecko – Nalibockiego. Potrafili oni świetnie walczyć w lesie na koniach, jednak wpuszczeni do miasta którego nie znali zostali wysłani na niemalże samobójczą misję. Zginęli z dala od własnych domów, oddając życie za miasto którego nawet nie zdążyli zobaczyć…

W walkach o Lotnisko Bielańskie ranny został dowódca zgrupowania, Józef Krzyczkowski.

Resztę okupacji spędził w szpitalu na terenie Zakładu dla Niewidomych w Laskach. Jako że nie mógł już dowodzić przekazał dowodzenie Adolfowi Pilchowi, dowódcy oddziału Naliboków.

Por. Adolf Pilch „Góra”-„Dolina” był dobrym dowódcą, cieszył się zaufaniem i szacunkiem żołnierzy. Niestety wkrótce Naczelne dowództwo AK na dowódcę zgrupowania wyznaczyło majora Alfonsa Kotowskiego „Okonia”. Ten z kolei nie potrafił zyskać szacunku żołnierzy, próbował za to egzekwować go siłą. Jednak rozkaz był rozkazem, „Okoń” został nowym dowódcą.

Po nieudanym ataku na Lotnisko Bielańskie partyzanci wrócili do puszczy.
Wieść o dużym zgrupowaniu w Puszczy Kampinoskiej szybko się rozeszła, zaczęły więc przybywać tu rozbite oddziały powstańcze, szukające możliwości dalszej walki. Dość szybko liczebność puszczańskich oddziałów zbliżyła się do 3 tysięcy żołnierzy. Wzmocnione w ten sposób ugrupowanie przyjęło nazwę „Grupa Kampinos”.

W sercu Puszczy Kampinoskiej utworzony został obóz warowny obejmujący kilka miejscowości takich jak Wiersze, Brzozówka, Janówek, czy Aleksandrów, pod wspólna nazwą „Niepodległa Rzeczpospolita Kampinoska”

Na tym niewielkim kawałku puszczy po latach okupacji powstało niepodległe polskie państwo, – tereny całkowicie wolne od okupanta.
Jak pisał jeden z partyzantów – „W tych granicach na każdym kroku wolność się spostrzegało i wolność się czuło.  Ludność pozbyła się nękającego ją od lat strachu”.  

Liczebność zgrupowania rosła z dnia na dzień.

Broń pozyskiwano z alianckich zrzutów oraz likwidując placówki nieprzyjaciela. Wyżywienie dla tak dużej liczby żołnierzy zdobywano przejmując niemieckie składy żywności. Partyzanci przechwycili też duże stado bydła zgromadzonego przez Niemców. Ludność zamieszkująca te tereny piekła chleb dla partyzantów, dostarczała siano dla koni, tak że nikt głodu nie cierpiał. W tamtych czasach wszyscy czuli się partyzantami, i wszyscy zgodnie pracowali na rzecz Niepodległej Rzeczypospolitej Kampinoskiej, swej wywalczonej ojczyzny. W chwilach wolnych od walki toczyło się tu zwykłe ludzkie życie. Funkcjonowały  tu warsztaty rusznikarskie, zakłady szewskie, czy krawieckie. W jednym z budynków znajdowała się radiostacja odbierająca sygnały nadawane z Londynu.
W miejscu gdzie dziś stoi Kościół Parafialny Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny znajdował się plac apelowy. Odbywały się tu msze polowe odprawiane przez kapelanów powstańczych. Byli to: ksiądz Stefan Wyszyński „Radwan III” późniejszy Prymas Polski, ksiądz Jerzy Baszkiewicz „Radwan II” późniejszy proboszcz Katedry Warszawskiej, ksiądz Wacław Karłowicz „Andrzej Bobola” i ksiądz Hilary Praczyński „Gwardian” przybyły do Puszczy Kampinoskiej z oddziałem Nalibockim. Mieszkańcy wsi wraz z partyzantami uczestniczyli w mszach polowych.

Partyzanci zadawali Niemcom dotkliwe straty, oraz blokowali wszystkie drogi prowadzące przez puszczę. Szczególnie ciężkie walki toczyły się pod miejscowością Pociecha. Krzyżowały się tam szlaki przez puszczę, i dlatego Niemcy próbowali przejąc kontrolę nad tą placówką. Pociecha była wielokrotnie atakowana, jednak zawsze natarcie było odrzucane. Mimo przewagi liczebnej wroga, broni pancernej i wsparcia lotniczego żołnierze Grupy Kampinos za każdym razem dziesiątkowali nacierające oddziały, a czołgi niszczyli za pomocą min i PIAT-ów otrzymanych ze zrzutów.

Pod koniec sierpnia na obrzeżach puszczy pojawiły się odziały RONA – rosyjska formacje pod dowództwem niemieckim. Zadaniem ich było odcięcie walczącej Warszawy od puszczy. Oddziały te słynęły z wyjątkowego okrucieństwa, więc ich pojawienie się mocno utrudniło życie mieszkańcom puszczańskich wsi. Grupa Kampinos podjęła próbę zlikwidowania stacjonujących w Truskawiu oddziałów RONA. Walki z „ronowcami” trwały już kilka dni. Nocą z 2 na 3-go września niewielki 80-osobowy odział wyposażony w pistolety maszynowe, dowodzony przez Adolfa Pilcha „Górę”, podkradł się do wsi. Nie było to proste, gdyż trzeba było obejść stanowiska ogniowe na otwartym terenie. Jednak udało się,  zaskoczeni „ronowcy” masowo ginęli pod ogniem partyzantów. We wsi było kilkuset żołnierzy RONA, w krótkiej walce zginęło ok 250. Podobną wyprawę zorganizowano dzień później na wieś Marianów. Po tych akcjach morale żołnierzy RONA upadło na tyle, że Niemcy musieli ich rozbroić i zamknąć za drutami, a dla ludności cywilnej oznaczało to koniec udręki, gdyż ta formacja słynęła z gwałtów i rabunków.
Partyzanci przez cały okres swojej działalności otaczali parasolem ochronnym miejscową ludność. Dzielili się zdobytymi łupami, a jeśli tylko nadszedł meldunek, że do którejś wsi przybyli Niemcy zabierać żywność, natychmiast wyruszał oddział kawalerii, co dla okupantów kończyło się sromotną porażką. Dziś nawet trudno sobie wyobrazić, jak można było kontrolować tak duży teren bez środków łączności. A jednak… Partyzanckie czujki stacjonowały przy wejściach do puszczy. Jeśli zauważono jakiś oddział niemiecki, wpuszczano go w głąb lasu, gdzie w dogodnym miejscu otaczano. Zdobywano w ten sposób cenną broń i amunicję.

Jedna z takich akcji miała miejsce 29 sierpnia w miejscowości Kiścinne. Spory oddział niemiecki wkroczył na teren puszczy. Zwiadowcy szybko go spostrzegli i zawiadomili partyzanckie placówki. Niczego nieświadomi Niemcy zostali wciągnięci wprost w zasadzkę. Partyzanci pozwolili im podejść, i z bliskiej odległości przykryli zmasowanym ogniem. W krótkiej ale intensywnej walce zginęło 140 Niemców. Spora ilość Niemców wzięta została do niewoli. Nawet miejscowi chłopi przyprowadzili kilku ukrywających się w zaroślach. Partyzanci stracili zaledwie jednego żołnierza. Żołnierze Wechrmachtu zostali wzięci do niewoli, gdzie pracowali na rzecz Grupy Kampinos. SS-mani i żandarmi zostali w puszczy na zawsze. Nadszedł i dla nich czas zapłaty za okrucieństwo w stosunku do ludności cywilnej i jeńców. Jeńcy niemieccy do końca byli z partyzantami, nie kwapili się do ucieczki, gdyż chcieli w spokoju doczekać końca wojny

Szpital w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach stanowił bezpieczne schronienie dla rannych partyzantów. Dzięki zaangażowaniu duchownych i ociemniałych, którzy pomagali we wszystkim, udało się ocalić wiele partyzanckich istnień. Dr Kazimierz Cebertowicz ps. „Świerk” przeprowadzał skomplikowane operacje mimo skromnego wyposażenia szpitala. Partyzanci z kolei dbali o to by w zakładzie nie brakowało żywności.

Trzeba pamiętać że w partyzantce byli nie tylko mężczyźni. Nieocenioną rolę odegrały również kobiety. Pełniły służbę jako sanitariuszki, łączniczki, wykonywały także zadania zwiadowcze. Często były na pierwszej linii i niejednemu żołnierzowi uratowały życie, wynosząc go rannego spod ostrzału.

Leśnicy także mieli swój wkład w funkcjonowanie Niepodległej Rzeczypospolitej Kampinoskiej. Ze względu na doskonałą znajomość puszczy byli świetnymi zwiadowcami i przewodnikami, a w ciężkich czasach dostarczali żywność dla ukrywających się w lesie partyzantów. Wielu z nich oddało życie za sprawę.

Warto też wspomnieć o postawie węgierskich żołnierzy rozlokowanych na terenach puszczy. Mimo iż walczyli po stronie niemieckiej odnosili się życzliwie do walczących o wolność puszczańskich oddziałów. Nie podejmowali żadnych wrogich działań w stosunku do partyzantów, a podczas ostatniej bitwy uratowali wiele  istnień, odgradzając od Niemców rozbite oddziały Grupy Kampinos które brali do niewoli po to by bezpiecznie odprowadzić i wypuścić. Wielu węgierskich żołnierzy przeszło na stronę partyzantów, i do końca walczyli dzielnie w szeregach Grupy Kampinos. Sprawdziło się stare powiedzenia o braterstwie Polsko-Węgierskim.

Życie w partyzanckie było pełne niebezpieczeństw, nie było dnia bez jakichś akcji czy potyczek, jednak przy tym wszystkim prowadzono zwykłe ludzkie życie. Nie brakowało wesołych chwil. Partyzanci w przebraniu żandarmów przejmowali niemieckie transporty z zaopatrzeniem, a zdobytymi łupami dzielili się z miejscowa ludnością. Zdobyto też niemieckie kino polowe, wieczorami, na pełniącym rolę ekranu rozwieszonym spadochronie wyświetlano filmy.

Dla Niemców istnienie Niepodległej Rzeczpospolitej Kampinoskiej było nie do zaakceptowania.

Nadszedł w końcu kres tych dni wolności. Niemcy bali się możliwości współpracy partyzantów z Armią Czerwoną. Potrzebowali też swobodnej drogi ucieczki przez puszczę, gdyż radziecka ofensywa zbliżała się do Warszawy. Rozpoczęto operację pod nazwą „Sternschnuppe” (Spadająca Gwiazda) – powołano w tym celu dwie grupy szturmowe- Północ i Południe, których zadaniem było zaatakowanie obozu partyzantów.

W skład grupy północ weszły:

  • Batalion alarmowy Dywizji „Herman -Göring”,
  • Batalion alarmowy Dywizji „Totenkopf”,
  • Batalion alarmowy Dywizji „Wiking”,
  • 183 Batalion Ochrony,
  • Kompania alarmowa Ośrodka Szkolenia,
  • Kompania alarmowa 73 Dywizji piechoty,
  • Szturmowy Batalion Pionierów,
  • 743 Jagdpanzer -Abteilung „Hetzer”,
  • Kompania SS transporterów opancerzonych,
  • Kompania ciężkich granatników,
  • Zmotoryzowana bateria ciężkich haubic,
  • 6 plutonów lekkiej artylerii plot.

W skład grupy południe weszły:

  • Dwa bataliony 34 pułku policji,
  • 31 batalion „Schuma”,
  • Batalion Kozaków,
  • 737 Budowlany Batalion Pionierów,
  • 4 pancerne grupy obserwacyjne z 19 dyw. panc.,
  • Zmotoryzowany batalion lekkich haubic,
  • 6 plutonów plot. dyw. „Herman -Göring”,
  • Kompania czołgów z 19 dyw. pancernej,
  • 23 i 25 batalion karabinów maszynowych.

Jak widać partyzanci nie mieli najmniejszych szans przeciwstawić się takiej sile. Pod koniec września wzrosła też aktywność lotów obserwacyjnych nad puszczą, pojawiły się samoloty obserwacyjne Focke-Wulf Fw 189 ze względu na swój kształt zwane „ramą”. Nie wróżyło to nic dobrego. Wkrótce rozpoczęły się silne bombardowania obozu powstańców – wsi Wierszy, Brzozówki, Truskawki i Janówka. Natarcie ruszyło.

Kiedy pojawił się ostrzał z ciężkich dział i bombardowania, a zwiadowcy donieśli jakie siły zbliżają się ku Wierszom, stało się jasne że tej siły powstrzymać się nie uda… Wiersze zostały doszczętnie zniszczone, obóz partyzancki przestał istnieć. Podjęto decyzje o wymarszu z Puszczy Kampinoskiej w Góry Świętokrzyskie

Pod osłoną nocy oddziały partyzanckie wyruszyły w kierunku Puszczy Mariańskiej, gdzie była szansa na zgubienie pościgu, nie dane było jednak im tam dojść. Partyzanci poruszali się przez bagna wraz z końmi i wozami taborowymi, kilkakrotnie wymykali się z niemieckiego okrążenia. Podczas tego marszu dochodziło do potyczek, Niemcy opanowali już wszystkie wsie w okolicy. Mimo to partyzanci bez snu i pożywienia bronili się nadal, zadając wrogowi straty. Nie była to ucieczka w popłochu, ale zorganizowany przemarsz. W jednej ze wsi czujka zaskoczyła zmotoryzowany oddział piechoty niemieckiej, niszcząc wszystkie ciężarówki i zabijając Niemców.

Na wysokości wsi Wiejca i Kampinos partyzanci wyszli z lasu. Puszcza – która do tej pory ich chroniła i którą znali, jak własną kieszeń – nie mogła im już pomóc. Jednak szli nadal naprzód, tuż za nimi postępowały pancerne dywizje wroga. Po minięciu Baranowa zatrzymali się w Budach Zosinych niedaleko Jaktorowa, pozostało już tylko przekroczyć tory. Obwinia się dowodzącego majora Alfonsa Kotowskiego ps „Okoń”, że zamiast natychmiastowego przejścia przez tory zarządził odpoczynek. Nie jest to jednak tak jednoznaczne, był to już kolejny dzień walk i marszu i żołnierze byli zmęczeni, natomiast faktem jest, że „Okoń” miał spore problemy z dowodzeniem, zwłaszcza w tak trudnej sytuacji i nie cieszył się poparciem żołnierzy, a okoliczności jego śmierci do dziś pozostają tajemnicze.

Nad ranem podjęto próbę przejścia przez tory, dość łatwo zlikwidowano gniazda karabinów maszynowych i odrzucono Niemców od torów, wydawało się, że jednak się uda, lecz wtedy nadjechał pociąg pancerny, a potem drugi… Stało się już jasne, że to będzie ostatnia walka… Pociąg pancerny zasypał żołnierzy ogniem, od drugiej strony nadciągały czołgi, a po bokach piechota. Sytuacja stała się beznadziejna, mimo to podjęto walkę. W rowach melioracyjnych utworzono coś w rodzaju czworoboku i tam przygotowano się na najgorsze.

Ostatnim triumfalnym porywem było zestrzelenie jednego z samolotów, na widok czego pozostałe natychmiast opuściły rejon walki.

Zbliżał się jednak nieuchronny koniec Grupy Kampinos. Kończyła się amunicja, na skutek ostrzału zniszczone zostały wozy taborowe, a konie się rozbiegły, kocioł się zamknął. Kolejne ataki udawało się jeszcze odpierać, ale była to już kwestia czasu.

O odwadze i determinacji tych ludzi może świadczyć fakt, że kiedy już nie mieli już czym strzelać, a do natarcia ruszyły oddziały SS, partyzanci pozwolili im podejść najbliżej, jak się dało i rzucili się na nich z bagnetami, wciągając w bezpośrednią walkę, co uniemożliwiało prowadzenie ognia. SS-mani – elitarne oddziały niemieckie – nie wytrzymali psychicznie i rzucili się do ucieczki, porzucając broń. Był to jednak koniec. Kilka małych grup uszło z okrążenia, innym się to nie udało. Na miejscu zostało na zawsze około 170 powstańców, około 150 dostało się do niewoli, chociaż liczba ta mogła być większa, SS-mani i żandarmi jeńców rozstrzeliwali na miejscu. Jak wspominają pojmani przez Wehrmacht, – SS-mani i żandarmi próbowali przejąć jeńców, co zawsze spotykało się ostrym sprzeciwem dowódców Wehrmachtu gdyż nie zgadzali się oni na rozstrzeliwanie jeńców.

Tak zakończyła się jedna z największych dziejach II wojny bitwa partyzancka.

Ok. 1000 partyzantów uszło z okrążenia, jednak nie byli już w stanie nawiązać ze sobą kontaktu. Część z nich walczyła jeszcze w innych miejscach kraju, część wróciła do puszczy, jednak rysował się już wtedy nowy ład i nowa wolność przywieziona na czołgach z czerwoną gwiazdą.

Dalszy opór nie miał już sensu, a Ci najtwardsi nigdy nie doczekali się hasła do nowej wojny.

Świat zaczął żyć własnym życiem i zapomniał zarówno o Polakach walczących na wszystkich frontach, jak i o obietnicach złożonych Generałowi Sikorskiemu.

Dziś po tamtych czasach pozostały jedynie tablice pamiątkowe, cmentarze i pojedyncze mogiły, na których coraz rzadziej palą się znicze. Pamięć ludzka umiera wraz z tymi, którzy pamiętają te dni. A miejsca dawnych walk porósł młody las…

Jeśli kiedyś będziecie w puszczy i zajdziecie w starą jej część, może jeszcze usłyszycie echa wystrzałów z broni i pospiesznie wydawane komendy oraz śpiew partyzantów, a na skraju lasu wśród pól o zachodzie słońca może uda się wam dostrzec sylwetki kawalerzystów na koniach…

Niemcy w walkach z Grupą Kampinos stracili ok 1000 żołnierzy, ok 500 zostało rannych.

Bibliografia:

  • „Konspiracja i Powstanie w Kampinosie 1944” Józef Krzyczkowski „Szymon” 1962
  • „Grupa Kampinos. Partyzanckie zgrupowanie Armii Krajowej” Jerzy Koszada „Harcerz” 2007